czwartek, 23 kwietnia 2015

Nudno nie jest- potop bez arki.

Czasami jestem perfidna i śmieje się z irytacji Jedynej, kryjąc uśmiech zza kanapy. Bo jak tu się nie śmiać, gdy dziecko z determinacją godna innej sprawy, wyciąga wiaderko do piaskownicy, przewraca je do góry dnem, wali łopatką, a potem dostaje wścieklizny, że pod spodem nie ma babki?
Dziś nudno nie jest od samego rana. Po przespanej całej nocy, ze słonkiem za oknem byłam pełna energii. Z werwą zabrałam się za pozostawiony, wczorajszy bałagan w kuchni.
Zbliżając się do zastawionych blatów, miałam asystę w postaci dzieci mych obojga.  Z  prawej Jedyna poszukiwała otwartej szuflady z nadzieją na  odnalezienie czegoś co się błyszczy ( na przykład noża, bo to takie fajne lusterko). Na lewo zaś Turlaj, omiatając mnie ogonem stał na dwóch łapach pomiaukując w nadziei ... nie wiem na co. 
No i  się zaczęło. Okręcając kran nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak dokładnie będę sprzątać. Syfon pod zlewem odpadł z ohydnym "plask" i  zarządził potop, a potem dokładne sprzatanie. Jedyna  siadając na tyłek w rosnąca kałużę  z radością zaczęła rozmazywać to co się wylewało po szafce na podłogę. Kocur zalany dosyć mocno, w popłochu uciekł zostawiając ślad przez całe mieszkanie. Zakręcenie kranu, niestety, nie było pierwszą sprawą o której pomyślałam.
Gdy już przebrałam Dziecko ociekające  Tym czymś co wyciekło z pod zlewu (było tam między innymi białko z jajka) zabrałam się za sprzątanie. W ogniu zagniewanych spojrzeń Jedynej w krzesełku i sfoszonego kota, który na dywanie pracowicie zlizywał to co  dostał w przydziale, myłam ziemniaki, wszystkie kosze, wiadra i inne atrakcje z magicznej szafki pod zlewem.
Bohatersko naprawiam sytuację, miałam " błysk" pod zlewem, a nawet pod szafką pod zlewem. Ufff.
...woń plugawego podstępu zaczęła unosić się nad Jedyną.

Teraz ekipa śpi, ja delektuję się gorąca herbatą i czekam az się jedyna zbudzi, by wyjść na ten piękny dzień.


niedziela, 19 kwietnia 2015

A WŁAŚNIE ŻE ODGAPIAJ!!!



Na widok cytryny się ślinimy, nawet sama myśl o tym cytrusie powoduje to zjawisko. Teraz, czytając o tym większość z czytelników, przełyka ślinę. Mózg jest niesamowity, potrafi zapamiętać pewne zachowania, które dzieją się poza naszą świadomością.
Naukowcy ciągle odkrywają fascynujące właściwości tego organu. Niemal jak czary działają neurony lustrzane, odkryte przez włoskich neurologów na przełomie lat 80 i 90 ubiegłego stulecia. Badali zależność zachowań naczelnych Było to wielkie odkrycie. Dotyczyło ono grup neuronów ruchowych- zaobserwowano, bowiem, że gdy badana małpa wykonuje daną dość złożoną czynność uaktywnia się pewna grupa komórek nerwowych, która reaguje także wtedy, gdy małpa obserwuje ten sam ruch wykonywany przez inną małpę.
Podobnie funkcjonujące grupy neuronów wykryto także u ludzi. Oznacza to, że interpretacja obserwowanego zachowania odbywa się w mózgu odbiorcy poprzez swoistą symulację. Nasz mózg pozwala nam odtworzyć automatycznie zachowanie drugiej osoby dzięki temu możemy zmapować jego zachowania i uczucia.
Neurony umożliwiają mentalne ”czytanie” i ”odtwarzanie” zachowań innego mózgu. Odkrycie neuronów lustrzanych stało się spektakularnych wydarzeniem w dziedzinie neurofizjologii oraz psychologii.

A jak to działa?
Gdy widzimy, że ktoś podnosi piłkę, sami wiemy jak to zrobić. Obserwowanie innych pozwala naszemu mózgowi nabywać umiejętności, a nawet umożliwia poznanie uczucia, które danej czynności towarzyszy ( radości, niechęci...)razem z dźwiękiem i otoczeniem.

A do czego mi ta wiedza?
Na przykład - znajomość tego zjawiska pozwala na zastosowanie pewnych trików będąc rodzicem. Rodzic to przebiegła istota, a może być jeszcze sprytniejszy. O zgrozo ! :)
Wyrabianie właściwych nawyków żywieniowych, zwłaszcza w czasach wszechobecnych chipsów i czekolady jest ważne... i trudne. Łatwiej gdy się zademonstruje. Dawanie pysznych, choć kwaskowatych malin dziecku przynosi wiele korzyści. Jednak jak podać ten owoc, który jest bardziej cierpki niż, na przykład słodkie jabłko? Można samemu zjeść, na oczach dziecka delektując się każdym kawałkiem owocu mrucząc z zadowolenia. Gdy dziecko podejdzie, a podejdzie na pewno, to zaproponować mu owoc podając wprost do buzi. Nowy smak, nowa konsystencja, ilość śliny zgromadzonej w kontakcie z owocem – zdziwienie. Jednak gdy dorosły się uśmiechnie wydając dźwięki zadowolenia wzmagane motywacją słowną, jest duża szansa na sukces.
Takie „małpowanie” jest bardzo sprytne. Rodzice często się dziwią, że dziecko, ledwo wyrastające metr od ziemi potrafi obsługiwać telefon, tablet ( w który to my dziobaliśmy palcem pół dnia by poznać jego podstawowe funkcje). Przecież nikt dziecka tego nie uczy. Dziecko uczy się samo- przez naśladownictwo.
Niby nic odkrywczego, dawanie przykłady to „garb” każdego starszego rodzeństwa. Przykład dawany nieświadomie też uczy, a nawet bardziej, bo dziecko to przekorne stworzenie.
Tak to już jest, że w domu, w którym rodzice czytają dzieci też garną się do literatury. Wyganianie dziecka na podwórko odnosi mały sukces, gdy robi się to wyglądając zza monitora, bo Facebook wciąga. Dziecku dać owoce, a samemu zajadać się paluszkami- to zwykle nie działa.
Ładnie zwracaj się do dziecka, mów do niego spokojnym tonem. No i robisz to, jesteś oazą spokoju, kwiatem lotosu. Ty do dziecka; proszę, dziękuję, okrągłe zdania i piękne formy, a dziecko co? A dziecko pyskuje, stosuje wybiegi, i burczy w reakcji na każdą prośbę. Co to za potwór? Dlaczego? A jak zwracamy się do siebie, my dorośli? Gdy maż nie wyniesie śmieci -foch, gdy żona rozmawia przez telefon z koleżanką 3 kwadrans- furia w oczach. Dorośli mogą, dorośli muszą na siebie pokrzyczeć, pozłościć się, powiedzieć: nie teraz, zaraz , potem. Dziecko nawet jak nie widzi to widzi. Dziecko jest sobie takim małym lusterkiem otaczającego go świata.
Ktoś powiedział,że dziecko jest jak naczynie- jest tym czym do tego naczynia włożysz. Staramy się, jasne że się staramy. Nasze dzieci to nasz skarb. Jednak czasami, zupełnie niechcący do tego naczynia- dziecka wpada niezbyt czysta skarpeta i „coś” z lodówki.
Warto się zastanowić nad własnym zachowaniem, by wpłynąć pozytywnie na zachowanie dziecka. Na cale szczęście nie ćwiczone umiejętności są wypierane przez te częściej wykonywane i można coś wyeliminować. Powolutku , krok po kroczku. Panna poniżej odgapiając od dorosłych potrafi zrobić całkiem dobre ciasto na placki, choć nikt tego jej nie uczył- czary.

Barbara Zalewska



Bibliografia;
Marzena Żylińska,Neurodydaktyka. Nauczanie i uczenie sie przyjazne mozgowi Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Mikołaja Kopernika Toruń 2013
Iacoboni, M., Mazziotta, J. Mirror Neuron System: Basic Findings and Clinical Applications; Neurological progress 2007
Daniel Goleman, Neurony, które łączą ludzi, w: Charaktery, GWP Maj 2007
Joachim Bauer, Empatia. Co potrafią neurony lustrzane, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2008

sobota, 18 kwietnia 2015

Zła do szpiku kości

Jestem okropną matką. Niby się staram, a wszystko robię źle.Nie umiem karmić, ubierać, spędzać razem czasu. Ba! nawet nie umiem jej dać dostosowanych odpowiednio zabawek.

Nie umiem karmić.
Pomijam ostracyzm społeczny gdy w zeszłoroczne lato, w parku karmiłam niemowlę butelką.Butelka nie wywołuje takiego szoku jak to co teraz je moje dziecko- upodobała sobie kabanosy francuskie. A mogłam jej dać takie pyszne, mięciutkie, paróweczki- pełne MOM-u , papieru i żelatyny z resztą tablicy Mendelejewa.
- Pani, ta mała przecież tego nie pogryzie.

Ma zęby, nawet całkiem sporą armię 6 bielutkich , gotowych do działania zawodników, którzy to ku utrapieniu przechodniów i pań w windzie gryzą :
- razowe pieczywo chrupkie,
-rzeczone kabanosy,
-suszone mango,
i co chyba najgorsze, natkę pietruszki ( tak tak jak koza)

Nie umiem ubierać.
Akcja z czapeczką, to już nie nowość. Czapkę dziecko ma mieć zawsze, bo zimno ( +20 stopni ), bo wieje, bo świeci słońce, bo... bo dziecko nie może być bez czapki. Do tego dochodzi dziecko bez rajstop, albo w rajstopach, ale bez spodenek tylko w spódniczce.Niechodzące dziecko MUSI mieć buty ( tu często nazywane paputkami). No i najważniejsze dziewczynka ma być różowa, cała od stóp do głów od "paputków", przez "czapurkę" aż do zaróżowionych policzków z przegrzania. Granatowej kurtki dziewczynki nie powinny nosić bo to zły Gender jest i kropka.

Ja nie nosze czapki= moje dziecko nie nosi czapki.
Ja nie zakładam pod spodnie rajstop= moje dziecko zakłada skarpetki.

Nie umiem spędzać czasu z dzieckiem i mam złe zabawki.
Znów zły gender :P  Dziecko moje,  zapewne i inne  też, intryguje coś co jest wprawione w ruch. Samochody rożnej maści; błyszczące, duże, brudne, warczące ...( epitetów bez liku)  są dla dziecka ciekawym obiektem. Dziecka obojga płci. Jedyna z lubością bawi się strażą pożarną i wszelkimi innymi pojazdami, wydając z siebie rózne piski i bulgoty układające się w radosne brum -brum-brum. No i się bawi w wózku pluszowym zającem. Ten zając ma mordercze zakusy na Jedyną, bo zdaniem jednej Pani uszka jej wybiją oczka.  Bo mają Plastikową wkładkę- no litości !!!

Jeszce jest maść majerankowa. Bywa i tak, że katar dopadnie Jedyną. Maść majerankowa, w stosownym dla składników kolorze ułatwia oddychanie zakatarzonemu ( jak się pewnego razu okazało nie tylko dziecku ). maś ta wywoluje fale troski,że moje dziecko ma strasznie znielone gile.

Moje dziecko= moje gile ( nawet te zielone z majeranku)

Taką to jestem sobie matką. Teraz już wiem, dzięki uprzejmości czujnego społeczeństwa, że:
- jestem zła do szpiku kości,
- że moje dziecko jest pozbawione kwintesencji smaku dzieciństwa w postaci różowego i pysznego wyrobu wędliniarskiego,
- że spadnie na jedyną i na mnie też  klątwa boga od czapek, który się srogo zemści za gołą głowę Jedynej.
- że brak różu i zabawa samochodami to gender, zły oczywiście. Od tego zła moje dziecko będzie się chciało bawić z chłopcami -> zwichruje jej się psycha-> zostanie "lesbą"-> wyrosna jej wąsy jak  Konczicie Kiełbasie
- jestem również złą matką, bo daje dziecku do picia wodę i nie jest ona ciepła ( pił ktoś kiedyś ciepłą wodę?- musi być wyborna  :P  )
- Jestem złą matką bo moje dziecko nie je słodyczy,  za to z chęcią je buraki :P

Gdy ktoś bije dziecko to "Społeczeństwo " odwraca głowę, bo  to nie jego sprawa, bo widocznie zasłużyło, bo klaps to nie bicie, bo tez bili... ale gdy moje dziecko je  kanapkę z pasztetem to już - ZŁA MATKA.

Mogę być sobie złą matką, ale moje dziecko jest zdrowe, radosne i doświadcza powiewu wiatru w tym co niebawem będzie bujną czupryną.
 Uffff.

środa, 11 marca 2015

Bonus dwa w jednym, a nawet trzy... tyle wygrać

Ech, dostałam premię :P  Premia na urlopie to na pewno haczyk, zwłaszcza jeśli ten urlop jest MACIERZYŃSKI. 
Pierwsza premia nadeszła wczoraj kiedy to zganiana jak "owczarek po gonitwie" spotykam się z mężem- otrzymałam  informację " jestem chory". No i dupa, nici z godziny popołudniu na ... posiedzenie w sieci ( jak Tekla, a co :P ) Taka to premia pierwsza.
Druga premia nadeszła wraz z frontem atmosferycznym, powodującym burzowy nastrój i deszcze łez u Jedynej- meteopatka jak mamusia ( psia kość ! ).
Czarne ptaszyska krażąc wokół naszych okien nie dostraczały uśmiechów...
Zabawki przerobiliśmy wszystkie... Jedyna postanowiła, że się będzie bawiła w "chcę coś innego, na 2 minuty" a gdy i ta zabawa jej się znudziła to postanowiła zabawić się w " nauczę się chodzić JUŻ TERAZ !!!!" Obijając się częściami ciała o panele zbiera siniaki do kolekcji. Z twarzy cieknie kombinacja śliny, łez i kataru. Nie pozwoli jednak na poprawę sytuacji , no bo przecież wie lepiej, w końcu 10 miesięcy zobowiązuje ( a pięty jeszcze nie są obite więc atak złości na podłodze uzupełni to przeoczenie ;P )
Biedy kot siedzi w wannie- spa na sucho działa kojąco na jego nerwy, a wanna jest bunkrem do którego Jedyna nie ma dostępu... jeszcze...
Teraz moje dwie premie śpią, a ja pracuje na trzecią ( Nie idę dziś spać mamusiu ! ) Jedyna śpi druga godzinę, co w jej zwyczajach jest ewenementem... wieczór z nocą zapowiada się więc wybornie... ale budzenie jej to... szybka droga do kolejnej katastrofy. O, i tu nadchodzi trzeci bonus- co wolę; położyć dziecko spać o 21:45  i  paść się razem z nią, czy zbudzić Potworę teraz i przez dwie godziny tulić jej żale z powodu posiadania wyrodnej matki... kładę ją późno... teraz herbata z cytryną, bo przecież cytując wnerwiająca mnie jak nic reklamę  "Mama nie bierze chorobowego".

Dziś jest  jeden z tych dni w którym z pod lukru macierzyństwa, kupowania pięknych kiecek i spacerów  w słońcu wypływa  łyżka dziegciu... cóż bywają i takie dni... byle do wiosny :D

poniedziałek, 9 marca 2015

Króliczek

Post ku utrapieniu wrażliwych, wegetarian i innych  niemięsożernych.

Wśród koleżanek czas szybko mija, z paniką spoglądam na zegarek.
Ja: Oj, już późno, muszę z Jedyną wracać, bo w domu czeka na nas królik...
Koleżanka: Jej, jak fajnie, kupiłas córce króliczka, a jak się nazywa, jaki ma kolor, co na to kot, skąd go masz...
Ja: W lidlu go kupiłam
Koleżanka: (Nieco skonsternowana)  a jak oni je tam sprzedają?
Ja: na tackach, z chłodni...

Kurtyna

... a teraz Jedyna śmiga po domu i cieszy się nową umiejętnością- bije brawo przy akompaniamencie swego pięknego głosiku... grunt to zadowolenie z siebie :)

środa, 25 lutego 2015

Niespodzianki

Moje dziecko, moje dziecko to niespodzianka każdego dnia. Są rozne niespodzianki; miłe, bardzo miłe, ale też i okropne.
Niemiłą niespodzianką była tygodniowa biegunka, bez wyraźnej przyczyny w komplecie z nieoczekiwanym " rozciągniętym żołądkiem" od ryżowej diety - Jedyna obecnie zjada wszystko co jej wpadnie do ręki, od chleba, przez sczotkę do wlosów po buraki.
Właśnie, buraki, to też niespodzianka.To że je  będzie jadła mnie nie zdziwiło, ale zapał z jakim się za to zabrała  już tak. Buraki były wszędzie, bo 4 zęby robią swoje, a umiejętność plucia , ciamkania i mlaskania powoduje, że burak jest na wszystkim. Najwięcej tego warzywa jest w uchu i w rękawach Jedynej na wysokości łokcia ( powinni tam montować jakieś zbiorniczki na sok do wykorzystania na  później)
Nie powinno być dla mnie niespodzianką, że jak Jedyna nauczy się siedzieć  i stać, to leżenie stanie się już zupełnie zbędne, ale spanie w wózku w pozycji "na scyzoryk" jest dziwne, zwłaszcza dla przechodniów. Plusem jest to, że już nie udaje  w wannie rybki w wysychającym zbiorniku  i do wycierania jest tylko pół łazienki.
Nie niespodzianką, ale zagadką jest dla mnie to jakim prawem budzi z drzemki  moją córkę upadająca łyżeczka trzy pomieszczenia dalej, a nie powoduje nawet mrugnięcia oka udar sąsiada.
Miłą niespodzianką było to gdy Jedyna nauczyła się robić "moja moja" po maminej buzi, ale już mniej miła gdy okazało się, że "bam bam" jest jej sercu droższe  niż moje policzki.
Miłe jest też patrzenie na niespodzianki jakie spotykają Jedyną. Pierwszorazowe samodzielne otwarcie piekarnika wywołało euforię zakończoną wizyta w markecie po blokadę :P. Wspaniałą niespodziankę zrobił kot wskakując obok niej na kanapę co zaowocowało piskiem, który "niespodzianie" znów doprowadził kota do obłędu.
...ciekawe kiedy zrobi mi niespodziankę i prześpi noc :)

poniedziałek, 9 lutego 2015

Amfibią przez śnieg w drodze do oprawcy.

Jeszcze nim zaszłam w ciążę, naprawdę duuużo wcześniej zobaczyłam retro wózek, z kołami o 40 cm średnicy. Stwierdziłam ten i tylko ten. No i na pół roku przed narodzeniem Jedynej przyjechał, piękny, błyszczący i pachnący dermą :P Jedyna ma się w nim dobrze, mimo że ma już 9 miesięcy  dalej się w nim mieści  i siedzi w gondoli. Jest Jej w nim przytulnie i ciepło. Wózek ma jednak ukrytą wadę, ale ukryta tylko przede mną :P  40 cm koła nie są skrętne, no i trochę daje to w kość moim nadgarstkom. Teraz jestem delikatną panią o wątłych dłoniach, nie wykręcam szmat, nie otwieram słoików... no ale mam TEN WÓZEK.
Dziś okazało się, że wózek ma jeszcze jedna zasadniczą zaletę. Po  tym jak zima postanowiła nadrobić zaległości w opadach śniegu widziałam przez okno jak panie grzęzną w pryzmach "białego puchu", który to wcale nie był puchem, a breją uniemożliwiającą przemieszczanie się. Musiałam wyjść, wizyta u lekarza nie mogła poczekać. No i mój kochany wózeczek nie miał problemu z zalegającym śniegiem. Rozcinając muldy i zaspy dotarłyśmy do celu, nawet mega kałuża przy przejściu dla pieszych nie była straszna, bo piasta wysoko.
Zadowolona z siebie doszłam do poradni...
Wiem,że chirurg dziecięcy to w ferie raczej oblegany specjalista wiec na starcie uzbroiłam się w cierpliwość. Czekałam tyko godzinę, nie było z tym tak źle. Co innego mnie wyprowadziło z równowagi, mnie i Jedyną też. W zasadzie to ją bardziej. Izba przyjęć  w szpitalu, jak to izba; kafelki stal i bezcieniowe lampy. Potem było jednak pomieszczenie z zabawkami, książeczkami, w którym to Jedyna mogła dać upust rozpaczy i trochę zapomnieć o szyciu.
Nie spodziewałam się że inaczej mogło by być w przychodni. W szarym gabinecie, o temperaturze równie przytulnej na honorowym miejscu leżały ogromne kleszcze do gipsu, które mogły  by pamiętać czasy wojny, dowolnej, również antycznej. Miła  pani doktor nie miała niczego czym mogłaby odwrócić uwagę od oględzin rany ( na całe szczęście la la la Shakiry działa cuda ). No nie wiem, czy tak trudno zorganizować coś, cokolwiek, co przykuje uwagę dziecka.Nie mówię o telewizorze 3d z najnowszą bajką, ani nawet o kolorowych ścianach, ale jeden mis mógłby tam być. No i te kleszcze... brrr...I jak ma wejść następny pacjent o metrowym wzroście, gdy Jedyna zaprezentowała ryk odpowiedni do sytuacji.

niedziela, 8 lutego 2015

Wielkie zanurzenie

Gdy Jedyna miała pięć miesięcy i już wykazywała  niezwykłe zainteresowanie przemieszczaniem się, a woda wywoływała w Niej  euforyczny nastrój, rada była tylko jedna- Basen. Sposób zabawy w wanience, kończący się wychlapaniem całej jej zawartości również wskazywał na to, że zajęcia na basenie będą niezbędne.
Teraz każdy niedzielny poranek wygląda tak samo; Tata robi jaja na miękko, ja pakuję zieloną torbę, a potem wyruszamy.  30 minutowe "lekcje" mijają jedna po drugiej, Jedyna robi się co raz śmielsza i bardziej zainteresowana ruchem. Z ogromną radością chlapie, pluska, nurkowanie jest dla niej zwykła aktywnością w wodzie. Sama mam wrażenie, że po każdym niedzielnym poranku, moja Córcia jest sprawniejsza.
Starsze pokolenie wieszczyło katar, zapalenie płuc i grzybicę wszystkiego, a tu jak na złość, Jedyna zdrowa i zadowolona ( teraz ma katar, ale to z innego źródełka ).
Cudnie jest "uprawiać sport" z taką Maluszką- mimo porannego pośpiechu w niedziele- warto. Spędzamy czas wszyscy razem, cała nasza trójka "pływa" i sport to zdrowie. Trochę żal, że samemu nie można w tym czasie "robić basenów" ale frajda jaką ma Jedyna udziela się wszystkim, nie tylko nam rodzicom, ale i innym mniej śmiałym dzieciom.Tata nadrabia dodatkową godziną  wieczorową porą, ja, no cóż, codzienny dwugodzinny marszo- spacer wystarcza.
Chyba dość popularne jest teraz chodzenie na niemowlęce szkoły pływania, nie wiem, nie interesowałam się. Wiem za to, że jeśli się ma ruchliwe dziecko, to każda forma zaplanowanej aktywności fizycznej  jest zbawienna i dla rodzica i dla dziecka. Baseny dostosowane do zajęć z maluchami mają wodę, która jest dla mnie wystarczająco ciepła (32 stopnie ) więc i ja się moczę. Rozwijam głownie sprawność mięśni ramion, a mój przyjaciel brzuch ma się dobrze.
Nic to, kto może to do wody.
Idę poskramiać Złośnicę.

piątek, 30 stycznia 2015

Reaktywacja

Basiopisanie się odradza, może nie jak feniks z popiołów, ale jakoś tak.
Już nie mam 25 dzieci, obecnie skupiam się na swoim, jednym, jedynym, a w zasadzie Jedyną i o tej Jedynej ten blog na razie będzie. Nie jestem tylko matką, ale co tu ukrywać, świat się wokół dziecka kręci. Z jednej strony czekam aż  zrobi to, czy tamto, z niecierpliwością wyczekując pierwszych kroków, pierwszych...a potem, wieczorem chowam do ciemnego zakątka szafy za małe koszulki z szklanym okiem, że  Jedyna już wyrosła. Taka to sprzeczność.
No i by nie zapomnieć, by pamiętać będę pisać. O tym,  że moja Córcia z obślinioną lubością gładziła ekran telewizora, słodko przemawiając do niego "Ma ma,  mama , mama"... że byłyśmy dziś na balu przebierańców w przedszkolu i Jedyna była Małą Mi, której nikt nie rozpoznał ( takie pokolenie co to Muminków nie zna :/ ) i o tym, że kot chowa się w wannie przed hałłakującą panią swą najmłodszą i o ...  o tym czym  żyje Ja- trochę szalona ( no dobra, nie trochę) Basieka na macierzyńskim, ze szczypta pracy w przedszkolu i pełnym etacie rodzicielki, kury domowej...


... no i nie mam żadnej foty córy z balu, ale może koleżanki robiły... wypytam, bo babcie żyć nie dadzą, mąż nafuczy ,a i samemu żal

wtorek, 27 marca 2012

Bycie w domu z dzieckiem ma trochę wad - nie będę kłamała, że ich niema. Najbardziej brak mi   innych dorosłych do towarzystwa i rozmowy, a Czarownicy innych Czarownic do zabawy... i rozmowy. Są dni pełne irytacji i złości. Całe dni deszczu i ponurej aury unieruchamiające Czarownice i mnie w domu doprowadzają do tego, że nawet najfajniejsze zabawy czasami stają się nudne i przewidywalne.
                Zalety są  jednak wyraźnie przeważającą większością. Można na przykład odkryć zapomniane dziecko w samej sobie. Powoli dorastając wyrasta się z piaskownicy, skakanki, warkoczy z kokardami i różowej waty cukrowej. Będąc nastolatką tak wiele rzeczy już nie wypada. Będąc dorosłą kobietą huśtać się na placu zabaw to szaleństwo - panowie z białym kaftanem już czekają za zakrętem, a policjant biegnie z alkomatem. Z dzieckiem można być dzieckiem, można sobie przypomnieć jak to jest cieszyć się z niczego, z radością przesypywać piasek z ręki do ręki wplatając kolejne minuty nic nie robienia między ziarenka i wyobrażać sobie, że plac zabaw w centrum miasta to tropikalna plaża z piratami.
                Dziś był dzień pełen zalet, wiedziałam o tym w zasadzie już od rana gdy w drodze po bułki na śniadanko widziałam lecącego w słońcu motylka cytrynka. Sprzyjająca aura za oknem, 16 stopni w cieniu i cały dzień na spacer - wspaniała perspektywa. Udając się z Czarownicą na poszukiwania ciepłej, bezpiecznej zjeżdżalni stojącej w słońcu rozpoczęłyśmy bardzo udany dzień.
 Czarownica pierwszy raz w tym roku na spacerze bez czapki śmiała się gdy wiatr czesał Jej włosy, ja śmiałam się też bo moja blondynka wyglądała jak młodsza siostra słońca z rozwianymi złotymi włosami niczym promienie dookoła głowy. Przechodzący w pośpiechu obok nas inni ludzie uśmiechali się do Czarownicy, bo śmiech jest zaraźliwy, a śmiech dziecka zwłaszcza. Nawet zrzędliwa sąsiadka miała problem by utrzymać wąska kreskę ust w ryzach przechodząc obok dziewczynki radośnie potrząsającej głową i śmiejącej się do łaskotającego  ją świata. Mamy czas, brak pospiechu w pędzącym świecie- luksus.oglądamy kwiatki

                Ciepła zjeżdżalnia była atrakcją nie tylko dla nas, radosne okrzyki innych dzieci dobiegały do nas z oddali. Zastanawiałam się jak to się stało, że czarownica już swobodnie wspina się po schodkach do tak niedostępnych jeszcze jesienią  urządzeń na placu zabaw zapominając zupełnie, że parę dni wcześniej wyniosłam z domu stos rajstop po tym jak założone któreś z kolei krok miały nieco na kolanami Czarownicy.
                Spacerując doszłyśmy do warzywnego targu, nagrzane słońcem jabłka pachniały wspaniale, wszystko wystawione na straganach mieniło się w słońcu feerią barw. Kupiłyśmy produkty na obiad i poszłyśmy do parku gdzie odpoczywając szukałyśmy wiosny. Słuchałyśmy ptaków, widziałyśmy kolorowe kaczki w miejskiej rzece, Mała była przekonana, że widziała wiewiórkę, ja na pewno widziałam coś szarego biegnącego po trawię. Nazywałyśmy wiosenne kwiaty i przypominałyśmy sobie co rosło na rabatkach w minionym roku. Czarne przez całą zimę patyki i gałęzie zaczęły się zmieniać, a na ich końcach, ku uciesze małej pojawiało się "coś zielonego", na niektórych gałązkach pojawiły się malutkie listeczki- listeczki dzidziusie- Czarownica z troską przyglądała się wiosennym okazom przyrody. Mijali nas ludzie; panowie z teczkami, panie z pieskami, mamy z dziećmi, nad nimi unosił się szmer głosów układających się w ponaglające stwierdzenie "pośpiesz się". My mamy szczęście, nie spieszymy się. 
 W drodze do domu kupiłyśmy hiacynta- będziemy miały wiosnę w pokoju.

piątek, 13 stycznia 2012

       Prace plastyczne się nawarstwiły, więc wracamy do zaległości-dekoracje Świąteczne ciąg dalszy. Do wykonywania papierowych dekoracji Czarownica nie ma zapału wiec tym zaczęłam się sama bawić i zrobiłam parę gwiazdek i kulę  kusudama.

       Mała skupiła się na wycinaniu serduszek z masy solnej, na wykonanych z ciasta preclach i na makaronowych ozdobach. Zabawy było dużo i mimo ochronnego fartuszka z Peppą zaliczyłyśmy odzieżowe straty :/ Dzięki tej pracy miałam okazję zapoznać się bliżej z urządzeniem- klejem w termicznym pistolecie-klej się słabo przyczepia do nieodtłuszczonej skóry, za to zostawią ciekawe bąble.Praca była  taśmowa; najpierw malowanie farbkami różnokształtnych makaronów i suszenie, podczas drzemki Malej ja się bawiłam pistoletem, następnie było dekorowanie brokatem i wieszanie na  choince. Wiszą gwiazdki:

  ... i Aniołki grające na rożnych instrumentach ,na przykład na wiolonczeli (aniołek chciał gitarę, ale była za mało anielska )

     Pozostałą, niepomalowana część makaronu zjadłyśmy z sosem :) Zjadłyśmy prawię wszystko, bo z części zrobiłyśmy choinkę; ja kleiłam -Czarownica podawała makaron, malowała konstrukcje na zielono i sypała brokatem.

środa, 11 stycznia 2012

Czas zacząć

       Blog założony parę dni temu, a na nim pusto i cicho. Czas zacząć... Facebook mi skutecznie przeszkadza... dam radę :)... albo nie dam... jak nie Facebook to kolęda . Cisza, spokój, dziecko jeszcze śpi, można zacząć.
       By zacząć jak w szkole ,\; tematem mojego bloga będzie to co mnie otacza, najczęściej otacza mnie dziecko. Otacza, osacza, a czasami i przytłacza ( i inne -acza za pewne też ). Nie jestem mamą, ale nianią, może nie taką Super Nianią Zawadzką, ale staram się być taką Choć Trochę Super Nianią też na Z.
       Bycie niańką to taka trochę mało wdzięczna rola, no bo status społeczny niani jest dość ... Nianie bywają rożne, na pewno są takie bardziej lub mniej doświadczone, bardziej lub mniej rozgarnięte i co niestety też jest prawdą  są takie nianie którym się bardziej lub mniej chce. Zdecydowanie bym chciała zaliczać się do tych, które bardziej niż do tych które mniej ,choć czasami bywa i tak że jestem taką nianią której się mniej chce. Jednak "moja Czarownica" jest zawsze taką której się chce bardziej, wiec i mnie się musi chcieć ,choć czasami" ja nie chcieć" Strasznie dużo tu tego chcieć :/
  Moja Czarownica, postanowiłam Ją tak tu nazywać bo mnie zaczarowała do reszty więc chyba jest małą Wiedźmą jest chętna do wszelkich działań prawie trzylatką ( w poniedziałek będzie można jej kupić wszelkie chińskie zabawki ze sklepu za 5 złotych z nadzieją, że ustawa ja ochroni od połknięcia drobnych elementów). Mimo iż nie jest geniuszem, a jej talent plastyczny raczej nie poraża to chętnie wykonuje wszelkiego rodzaju dzielą z niespotykaną jak na trzyletnią dziewczynkę cierpliwością



       W zasadzie to w tej pracy, wykonanej w grudniu 2011 moja ingerencja ograniczyła się do namalowania choinki ołówkiem na kartce, wycięciu drobnych elementów i zrobieniu łańcucha.Cała praca polegająca na;
-wydarciu i wykonaniu kulek z bibuły,
-przyklejeniu nie małej ilości ( kartka na której powstała praca ma nieokreślony format większy niż A4 )      wyżej wymienionych kulek,
-udekorowaniu choinki ozdobami za pomocą kleju i paluszków.
Praca została wykonana w godzinę, Czarownica się nie zniechęcała,a możliwość samodzielnego wykonywania wielu czynności dodawała jej animuszu i zapału do dalszej pracy.
       W ogóle prace w obrębie zajęć plastycznych mających Bożonarodzeniowy charakter dały nam wiele radości. w pewnym momencie miałam już dość wykonywanych choinkowych ozdób, a Mała jak Chinka na taśmie w fabryce wykonywała co raz to nowe elementy z masy solnej, makaronu i papieru zachęcając mnie do dalszej aktywności .
To na tyle jak na pierwszy raz...